niedziela, 28 października 2012

Rozdział 15


~~


      Obudziłam się sama, bez pomocy budzika. Byłam w szoku, kiedy dotarła do mnie ta wiadomość. Zegarek wskazywał punkt siódmą rano, pełna energii wstałam i zaczęłam się szykować na wyjazd. Wyciągnęłam walizkę i dopakowałam do niej resztę kosmetyków i innych podobnych pierdół. Niespełna w pół godziny byłam już gotowa. Staszczyłam bagaż na sam dół i zaparkowałam w kuchni. Mamusia siedziała już przy blacie robiąc mi śniadanie. Ukradłam jej buziaka i jedną małą kanapeczkę.
- Jak tam córciu po imprezie? – zagadnęła wysokim głosikiem. W tym momencie mój dobry humor uleciał.
- Nijak – wybąknęłam. Sięgnęłam do spodni po telefon. Kiedy zorientowałam się, że kieszeń jest pusta, z  kopyta ruszyłam na górę  w poszukiwaniu komórki. I tak w niecałe pięć sekund zrobiłam ‘artystyczny nieład’ w pokoju. Wreszcie odnalazłam swoją zgubę zakopaną w kołdrze. Ucałowałam elektroniczne urządzenie i ze spokojem w sercu zeszłam do kuchni. Po drodze odczytałam wiadomość otrzymaną od Mata – kurcze, chyba jednak trochę mu zależy – uśmiechnęłam się na samą myśl. Zjadłam kanapki i popiłam herbatę z zielonego kubka.
- To jak opowiesz mi trochę? – usłyszałam pytanie od mamy rzucone w moją stronę.
- Wiesz, nie chce o tym gadać – wyminęłam.
- Dużo było ludzi? Jedzenie dobre? A ile płacili? – sypała pytaniami jakby moja wcześniejsza wypowiedź okazała się nie zrozumiana.
- Mamo! Nie mam zamiaru rozmawiać o tym balu! – wybuchnęłam – Musisz zadawać mi te pytania? – powiedziałam już nieco spokojniej.
- Dobra, jak chcesz – odpowiedziała niczym naburmuszone dziecko.
- Dziękuję – wstałam i ucałowałam ją w policzek – musimy już jechać, bo spóźnię się na samolot – dodałam.
 Obydwie ubrałyśmy się w płaszcze i byłyśmy gotowe już do wyjścia, złapałam jeszcze za walizkę, a mama za kluczyki od auta. Ojciec jak zwykle w pracy, więc nawet nie mogłam się z nim normalnie pożegnać.


  
                                                                               ~~


     Na lotnisko dojechałam w niecałe pół godziny. Szybko przedostałam się do samolotu i zajęłam miejsce. Przytuliłam się do fotela i próbowałam zasnąć, jak ostatniego lotu. Jednak nijak nie mogłam, wszystko w około zaczęło mnie denerwować. Naburmuszona, sięgnęłam po szarą torbę podróżną i zaczęłam szukać czegoś pożytecznego, co mogłoby pomóc mi w przetrwaniu tego lotu. Wyciągnęłam grubaśną książkę, o której zdążyłam już zapomnieć. Odnalazłam ostatnio czytany fragment i zatonęłam w historii niezwykłej wampirki – uwielbiam tematykę fantastyczną, troszkę akcentów romantycznych oraz dramatycznych, trzymających w napięciu – Godziny mijały długo, aż w końcu oczekiwany komunikat o lądowaniu zabrzmiał w pomieszczeniu. Wysiadałam pełna podekscytowania, że za moment ujrzę niewidzianą od października przyjaciółkę. W pośpiechu poszłam do sali odbioru odebrać bagaż.
- Emily!? – w sali rozbrzmiał radosny głos. Odwróciłam się i ujrzałam kochaną Rose – Jak ja się za Tobą stęskniłam!
- Cześć?! – podbiegłyśmy do siebie i wpadłyśmy w ramiona jak małe dzieci.
- Jak lot?
- Przeczytałam cały – wyszczerzyłam się.
- Jak zawsze – przewróciła oczami i wybuchnęłyśmy śmiechem.
- To co, idziemy na ciepłą czekoladę?
- Jasne - przejęła mój bagaż i udałyśmy się w stronę wyjścia.
Zdążyłyśmy wyjść na zewnątrz, kiedy w moje ramiona wpadła Alice. Rozryczała się i przytuliła mnie mocno.
- Hej Alice - ucałowałam ją w policzek. To bardzo uczuciowa dziewczyna.
- Ranyyy jak ja się za Tobą stęskniłam.
- Ja również – rozejrzałam się po ulicy – Chodź nie róbmy scen, ludzie się na nas dziwnie patrzą.
Uśmiechnęła się.
  
     Wszystkie udałyśmy się do naszej ulubionej knajpki na rogu ulicy Stenbreeg. Zazwyczaj zamawiałyśmy pizze oraz late, tak było  i tym razem. Usiadłyśmy przy ścianie, po prawej stronie. Tam gdzie zawsze. W lokalu zamontowana była plazma, nastawiona zawsze na program muzyczny. Zdjęłyśmy płaszcze i zaczęłyśmy sypać wiadomościami.  Przypomniały mi się dawne czasy, przed przeprowadzką do Londynu. Patrzyłam na uśmiechnięte twarze moich przyjaciółek, miałam wrażenie, że nie wiedziałyśmy się tylko od wczoraj.
- Emm?! Opowiadaj teraz jak ci się mieszka w Londynie – zagadnęła Alice.
- A jest bardzo fajnie, jak wspominałam w a- mailu, że poznałam April i Sue, dwie zbzikowane siostry. Mam z kim gadać, wyjść na zakupy – wyklepałam.
- A jak bal?
Spojrzałam na Rose, wymieniłyśmy znaczące spojrzenia.
- No bo… kurcze. Prawie przeryczałam cały weekend – zaczęłam.
- Jej kochanie – potarła mnie po plecach na pocieszenie.
- Czułam się okropnie. Jak ją widziałam to aż mnie skręcało ze złości.
Wylałam się jak głupia, w między czasie donieśli nam pizze i kawę.
- Głupi. Jak mógł zrobić coś takiego, nawet jednego tańca? – przeżywała Alice.
- Nic. Zero. Null – westchnęłam smutno.
- Ale się odezwał – wtrąciła Rose, mieszając late.
- Na szczęście, wtedy byłoby jeszcze gorzej – dodałam żartobliwie.
- Wiemy. Nerwusku – skomentowała Alice.
- Zobaczymy co teraz zrobi – powiedziała w zamyśleniu Rose.
- Pewnie nic. W sumie jak na razie jestem tysiące kilometrów od niego.
- Ale bym się śmiała, jakby się pojawił z bukietem róż i klęcząc przeprosił –wygłosiła Alice.
- Takie rzeczy to tylko w filmach – skomentowałam mając lepsze już samopoczucie.
Wybuchnęłyśmy śmiechem.
- Nie lubię chwastów, wolałabym biżuterię – wychlipałam próbując się zaśmiać – To mogłoby być ciekawe.
- Na pewno – podsumowała Rose.
W tle zaczęła lecieć nasza ulubiona piosenka Rihanny, razem z Alice zaczęłam śpiewać refren. Biedna Rose, klepnęła się w czoło i wsunęła śmiesznie pod stół udając, że nas nie zna. Dokończyłyśmy pizze i ruszyłyśmy na miasto w rytmach muzyki. Na chodniku zaczęłyśmy tańczyć, ciesząc się moją obecnością w Nowym Orleanie. Nagle rozległ się dźwięk telefonu Alice.
- Ej!? Wiecie co? Chłopaki z meczu zapraszają nas na imprezę.
- Idziemy! –wykrzyczała Rose.
- Kiedy? – sprowadziłam je na ziemię.
- Dzisiaj – wyjaśniła Alice
- To co, na sklepy? – zaproponowałam.
Biegałyśmy po sieciówkach jak głupie, w żadnym z nich nie było niczego, co mogłyśmy założyć na wieczór. Weszłyśmy z nadzieją do jednego prywatnego sklepiku. Oczka zaświeciły nam się na widok kolorowych ubrań. Każda podeszła do innego zestawu, co świadczyło o naszym odmiennym guście. Zobaczyłam śliczną brązową bluzeczkę zawieszoną w towarzystwie innych kolorów. Wyszukałam swój rozmiar i wskoczyłam do przymierzalni.
- I co myślicie? – wykrzyczałam z pomieszczenia.
- Bierzesz! – krzyknęły z zachwytu.
- Ja chyba wezmę ten sweterek - pochwaliła się Rose swoim znaleziskiem. Trzymała granatowo biały łaszek w paski z łatami brązowymi na łokciach.
- Jest piękny - stwierdziłam.
- A co myślicie o tym? - Alice trzymała w ręku beżowy sweter, troszkę workowaty z wzorkiem buzi na środku.
- Przymierzaj - rozkazałam jej.
Rose zdążyła już zakupić ciuszek. Ja czekałam na Alice, zastanawiającą się nad sweterkiem.
- Dobra, biorę.
- Okej, to idziemy do kasy – powiedziałam tryumfalnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz