~~
Byłam tak zmęczona, zapłakana i zdołowana wyprowadzką, że prawie całą
podróż przespałam. Po moim przebudzeniu
nadjechał metalowy, niewielki wózek z przekąskami, którego poręcz, jedną ręką
trzymała stewardessa. Drugą wymachiwała nad produktami umieszczonymi na wózku.
- Dzień dobry – powiedziała lekko i
uśmiechając się dodała – czy mogę Pani coś podać, czy
chce Pani może coś do picia lub do jedzenia?
Popatrzyłam na zawartość wózka i
poczułam suchość w gardle. Przeanalizowałam każdy produkt i z płynów
rozpoznałam tylko coca-colę, sok pomarańczowy, wodę mineralną niegazowaną i gazowaną oraz herbatę i
kawę.
- Dzień dobry – powiedziałam ochryple –
Poproszę sok pomarańczowy –wzrok krążył po całym wózku i wlepiłam go w niewielką paczkę kolorowych
łakoci, wtedy zapragnęłam je mieć – i do tego będą te żelki.
Stewardessa uśmiechnęła się jeszcze
szerzej i podała butelkę soku pomarańczowego, żelki i szklankę. Skinęła głową i
pojechała dalej.Szklanka
zapełniła się chłodnym napojem. Upiłam duży łyk i odstawiłam resztę na bufet.
Paczka żelek zaszeleściła w mojej dłoni, spojrzałam na opakowanie. Wielkie
czerwone literki tworzyły napis „Grupa Świrków”. Mimowolnie uśmiechnęłam się,
lecz ochota na kryjące się łakocie w opakowaniu zniknęła, położyłam je obok
butelki z napojem. Spojrzałam w ciemną noc za okienkiem pokładu. Na niebie
wisiało milion błyszczących gwiazd. Panował dziwny spokój poza samolotem jak i
w środku. Odwróciłam się w stronę pasażerów i spostrzegłam, że dziecko
naprzeciwko mojego siedzenia, tuliło się sennie do pulchnej, zaczytanej w tomiku poezji kobiecie. Fotel dalej, młody mężczyzna wsłuchiwał się w rytm
piosenki puszczonej z odtwarzacza, obok niego staruszka pochrapywała spokojnie.
Zdążyłam oprzeć się z powrotem o oparcie fotela, kiedy stłumiony dźwięk wydobył
się z mojej torby podręcznej. Westchnęłam ciężko i wyjęłam z torebki wibrujące,
małe, czarne, elektroniczne urządzenie. Wiadomości (jedna, za drugą)
przychodziły jak oszalałe. Kiedy telefon ucichł, drżącym palcem przesunęłam po
ekranie i odblokowałam aparat. Przejrzałam skrzynkę odbiorczą i zastałam
większość powiadomień o nieodebranych połączeniach.
Jednak z głośników wydobył się komunikat o wyłączeniu telefonów i podchodzeniu
do lądowania. Wyłączyłam komórkę, schowałam żelki z sokiem do torebki i usłyszałam kolejne słowa
pilota: „Uwaga! Uwaga! Drodzy pasażerowie, nasz lot dobiega końca, za 5 minut
będziemy podchodzić do lądowania. Prosimy wszystkich o zajęcie miejsc, zapięcie
pasów i wyłączenie telefonów komórkowych”. Następnie głośnik przejęła jedna ze
stewardess i poinformowała pasażerów o zachmurzeniu w mieście, co
było normą w październiku. Wyłączyła mikrofon i chwilę potem poczułam
ucisk w żołądku, kiedy koła zderzyły się z pasem. Spojrzałam w okno, na dworze
już świtało. Niebo było różowe od strony słońca. Stewardessy uśmiechały się do
pasażerów i pomagały pozbierać bagaże. Od strony otwartych już drzwi doleciał
chłodny wietrzyk, który połaskotał moje zaróżowione policzki. Wcisnęłam telefon
do kieszeni spodni, założyłam beżową skórzaną kurteczkę i zarzuciłam na ramię
szarą torbę. Przepchnęłam się przez wycieńczony podróżą tłum, aby dotrzeć do
wyjścia. Stewardessa spojrzała na mnie zmęczonym wzrokiem, lecz mimo tego
uśmiechnęła się szeroko i
podziękowała za podróż. Skinęłam
wzajemnie głową rzucając lekkie ‘Dowidzenia’ i wyszłam na pas lądowania. Rozejrzałam się szukając mamy i wyjęłam komórkę ze
spodni. Wystukałam numer do Rose. Odebrała po paru sygnałach.
- Halo – ochrypłe słowo dobiegło z
drugiej strony – Emm to ty?
- Yhym – wymamrotałam pod nosem.
- Dlaczego nie odbierałaś? Dzwoniłam
chyba z milion razy – głos miała spięty – Powiedziałaś, że będziesz pisać i
dzwonić. Wiesz jak się o Ciebie martwiłam? – Histeryzowała.
- Ej, uspokój się, nic mi nie jest.
Żyję! – powiedziałam luźno – usnęłam, kiedy tylko wsiadłam na pokład – zaczęła
się tłumaczyć.
- Przepraszam, ale wiesz jak stresują
mnie podróże samolotem. Nigdy nie wiadomo, co się stanie – W głosie można było
usłyszeć skruchę.
- Wiem, wiem – Przyznałam się –
Nienawidzę przecież samolotów. Brrr….nie wiem w ogóle dlaczego się na to
zgodziłam – Skończyłam drżącym głosem.
- Emily, przecież wiesz, że nic nie
mogłaś zrobić. Będziemy się widywać,
prawda? – zapytała niepewnie – mamy ferie, wakacje.
- Jasne! – zabrzmiał to stanowczo i
oczywiście – Będę tęsknić-dodałam smutno.
- Ja już tęsknie, pamiętaj, że masz nas
– chciała aby słowa przez nią wypowiedziane nie tylko upewniły mnie, ale również
i samą siebie.
- Rose muszę kończyć – powiedziałam
smutno, kiedy spostrzegłam idącą mamę w
moją stronę – Chciałam tylko powiedzieć, że już wylądowaliśmy, nic mi nie jest
i zaraz pewnie będę jechać do nowego domu.
- To świetnie! – po tych słowach zapadła
cisza- Emm?? – wydobył się cichy głos Rose – Poznasz nowych fajnych ludzi,
zaklimatyzujesz się – powiedziała niepewnie – ale pamiętaj o mnie, odzywaj się
często – niemal płakała wypowiadając to zdanie.
-
Jasne kochana! – powiedziałam – nie masz się czego obawiać. Będę się odzywać
codziennie i nie płacz, spotkamy się jeszcze obiecuję – pocieszyłam ją, lecz mi
samej łzy spływały z policzków – muszę kończyć – posłałam buziaka, którego odbiorczyni nie mogła ujrzeć
i rozłączyłam się.
Rozejrzałam się jeszcze raz po lotnisku,
ale nigdzie nie było śladu mojej matki. Spojrzałam na powiadomienie o stanie
konta, zablokowałam i schowałam go do kieszeni. Uniosłam głowę ku niebu i ciężko westchnęłam.
-
Nie stresuj się. Będzie dobrze – zza pleców dobiegł kobiecy piskliwy głosik, na
jego dźwięk lekko podskoczyłam – Ale jestem głodna, zjadłabym konia z kopytami
– kobieta dodała z podekscytowaniem klepiąc się jedną ręką po brzuchu.
- Mamo! – oburzyłam się – nie mów hop,
dopóki nie przeskoczysz – nerwowo mieląc
długie rudę włosy wypowiedziałam te słowa.
- Emily, jak zwykle jesteś źle
nastawiona. Uśmiechnij się – położyła rękę na moim ramieniu – Sama wiesz, że
nie było innego wyjścia – przeniosła dłoń na mój gorący policzek i spojrzała mi
prosto w oczy, wtedy zauważyłam w jej oczach strach, który przykrywała
pewnością siebie oraz, udawaną radością. Kobieta mrugnęła kilka razy i wtedy
jej oczy skryły przerażenie, spojrzała w dal za ramieniem córki – Peter! Peter!
Tu jesteśmy – pomachała ręką do mężczyzny, który stał bezradnie drapiąc się po
głowie i obracając we wszystkie strony – Chodź kochanie, musimy iść po bagaże, żeby
jak najszybciej zjawić się w domu – Objęła moją talie dłonią i ruszyłyśmy do Petera.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz