sobota, 13 października 2012

Rozdział 2


 ~~

     Byłam tak zmęczona, zapłakana i zdołowana wyprowadzką, że prawie całą podróż przespałam. Po moim przebudzeniu nadjechał metalowy, niewielki wózek z przekąskami, którego poręcz, jedną ręką trzymała stewardessa. Drugą wymachiwała nad produktami umieszczonymi na wózku.
- Dzień dobry – powiedziała lekko i uśmiechając się dodała – czy mogę Pani coś podać, czy chce Pani może coś do picia lub do jedzenia?
Popatrzyłam na zawartość wózka i poczułam suchość w gardle. Przeanalizowałam każdy produkt i z płynów rozpoznałam tylko coca-colę, sok pomarańczowy, wodę mineralną niegazowaną  i gazowaną oraz herbatę i kawę.
- Dzień dobry – powiedziałam ochryple – Poproszę sok pomarańczowy –wzrok krążył po całym wózku i wlepiłam go  w niewielką paczkę kolorowych łakoci, wtedy zapragnęłam je mieć – i do tego będą te żelki.
Stewardessa uśmiechnęła się jeszcze szerzej i podała butelkę soku pomarańczowego, żelki i szklankę. Skinęła głową i pojechała dalej.Szklanka zapełniła się chłodnym napojem. Upiłam duży łyk  i odstawiłam resztę na bufet. Paczka żelek zaszeleściła w mojej dłoni, spojrzałam na opakowanie. Wielkie czerwone literki tworzyły napis „Grupa Świrków”. Mimowolnie uśmiechnęłam się, lecz ochota na kryjące się łakocie w opakowaniu zniknęła, położyłam je obok butelki z napojem. Spojrzałam w ciemną noc za okienkiem pokładu. Na niebie wisiało milion błyszczących gwiazd. Panował dziwny spokój poza samolotem jak i w środku. Odwróciłam się w stronę pasażerów i spostrzegłam, że dziecko naprzeciwko mojego siedzenia, tuliło się sennie do pulchnej, zaczytanej w tomiku poezji kobiecie. Fotel dalej, młody mężczyzna wsłuchiwał się w rytm piosenki puszczonej z odtwarzacza, obok niego staruszka pochrapywała spokojnie. Zdążyłam oprzeć się z powrotem o oparcie fotela, kiedy stłumiony dźwięk wydobył się z mojej torby podręcznej. Westchnęłam ciężko i wyjęłam z torebki wibrujące, małe, czarne, elektroniczne urządzenie. Wiadomości (jedna, za drugą) przychodziły jak oszalałe. Kiedy telefon ucichł, drżącym palcem przesunęłam po ekranie i odblokowałam aparat. Przejrzałam skrzynkę odbiorczą i zastałam większość powiadomień o  nieodebranych połączeniach. Jednak z głośników wydobył się komunikat o wyłączeniu telefonów i podchodzeniu do lądowania. Wyłączyłam komórkę, schowałam żelki z sokiem do torebki i usłyszałam kolejne słowa pilota: „Uwaga! Uwaga! Drodzy pasażerowie, nasz lot dobiega końca, za 5 minut będziemy podchodzić do lądowania. Prosimy wszystkich o zajęcie miejsc, zapięcie pasów i wyłączenie telefonów komórkowych”. Następnie głośnik przejęła jedna ze stewardess i poinformowała pasażerów  o zachmurzeniu w mieście, co było normą w październiku. Wyłączyła mikrofon i chwilę potem poczułam ucisk w żołądku, kiedy koła zderzyły się z pasem. Spojrzałam w okno, na dworze już świtało. Niebo było różowe od strony słońca. Stewardessy uśmiechały się do pasażerów i pomagały pozbierać bagaże. Od strony otwartych już drzwi doleciał chłodny wietrzyk, który połaskotał moje zaróżowione policzki. Wcisnęłam telefon do kieszeni spodni, założyłam beżową skórzaną kurteczkę i zarzuciłam na ramię szarą torbę. Przepchnęłam się przez wycieńczony podróżą tłum, aby dotrzeć do wyjścia. Stewardessa spojrzała na mnie zmęczonym wzrokiem, lecz mimo tego uśmiechnęła się szeroko i podziękowała za podróż.  Skinęłam wzajemnie głową rzucając lekkie ‘Dowidzenia’ i wyszłam na pas lądowania. Rozejrzałam się szukając mamy i wyjęłam komórkę ze spodni. Wystukałam numer do Rose. Odebrała po paru sygnałach.
- Halo – ochrypłe słowo dobiegło z drugiej strony – Emm  to ty?
- Yhym – wymamrotałam pod nosem.
- Dlaczego nie odbierałaś? Dzwoniłam chyba z milion razy – głos miała spięty – Powiedziałaś, że będziesz pisać i dzwonić. Wiesz jak się o Ciebie martwiłam? – Histeryzowała.
- Ej, uspokój się, nic mi nie jest. Żyję! – powiedziałam luźno – usnęłam, kiedy tylko wsiadłam na pokład – zaczęła się tłumaczyć.
- Przepraszam, ale wiesz jak stresują mnie podróże samolotem. Nigdy nie wiadomo, co się stanie – W głosie można było usłyszeć skruchę.
- Wiem, wiem – Przyznałam się – Nienawidzę przecież samolotów. Brrr….nie wiem w ogóle dlaczego się na to zgodziłam – Skończyłam drżącym głosem.
- Emily, przecież wiesz, że nic nie mogłaś zrobić.  Będziemy się widywać, prawda? – zapytała niepewnie – mamy ferie, wakacje.
- Jasne! – zabrzmiał to stanowczo i oczywiście – Będę tęsknić-dodałam smutno.
- Ja już tęsknie, pamiętaj, że masz nas – chciała aby słowa przez nią wypowiedziane nie tylko upewniły mnie, ale również i samą siebie.
- Rose muszę kończyć – powiedziałam smutno, kiedy spostrzegłam idącą  mamę w moją stronę – Chciałam tylko powiedzieć, że już wylądowaliśmy, nic mi nie jest i zaraz pewnie będę jechać do nowego domu.
- To świetnie! – po tych słowach zapadła cisza- Emm?? – wydobył się cichy głos Rose – Poznasz nowych fajnych ludzi, zaklimatyzujesz się – powiedziała niepewnie – ale pamiętaj o mnie, odzywaj się często – niemal płakała wypowiadając to zdanie.
 - Jasne kochana! – powiedziałam – nie masz się czego obawiać. Będę się odzywać codziennie i nie płacz, spotkamy się jeszcze obiecuję – pocieszyłam ją, lecz mi samej łzy spływały z policzków – muszę kończyć – posłałam  buziaka, którego odbiorczyni nie mogła ujrzeć i rozłączyłam się.
Rozejrzałam się jeszcze raz po lotnisku, ale nigdzie nie było śladu mojej matki. Spojrzałam na powiadomienie o stanie konta, zablokowałam i schowałam go do kieszeni. Uniosłam głowę ku niebu i ciężko westchnęłam.
 - Nie stresuj się. Będzie dobrze – zza pleców dobiegł kobiecy piskliwy głosik, na jego dźwięk lekko podskoczyłam – Ale jestem głodna, zjadłabym konia z kopytami – kobieta dodała z podekscytowaniem klepiąc się jedną ręką po brzuchu.
- Mamo! – oburzyłam się – nie mów hop, dopóki nie przeskoczysz – nerwowo  mieląc długie rudę włosy wypowiedziałam te słowa.
- Emily, jak zwykle jesteś źle nastawiona. Uśmiechnij się – położyła rękę na moim ramieniu – Sama wiesz, że nie było innego wyjścia – przeniosła dłoń na mój gorący policzek i spojrzała mi prosto w oczy, wtedy zauważyłam w jej oczach strach, który przykrywała pewnością siebie oraz, udawaną radością. Kobieta mrugnęła kilka razy i wtedy jej oczy skryły przerażenie, spojrzała w dal za ramieniem córki – Peter! Peter! Tu jesteśmy – pomachała ręką do mężczyzny, który stał bezradnie drapiąc się po głowie i obracając we wszystkie strony – Chodź kochanie, musimy iść po bagaże, żeby jak najszybciej zjawić się w domu – Objęła moją talie dłonią i ruszyłyśmy do Petera.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz