niedziela, 14 października 2012

Rozdział 3


                                                                  ~~

       W Sali odbioru spędziliśmy niecałe 5 minut, szybko pozbieraliśmy swoje bagaże i ruszyliśmy grupką do wyjścia. Przed lotniskiem panowało zamieszanie, klaksony samochodów zniecierpliwionych kierowców rozlegały się po ulicach. Pod krawężnik podjechała czarna jak smoła taksówka, wysiadł z niej wysoki i szczupły mężczyzna, ubrany w granatowo - czerwony golf i niebieskie spodnie, ciemne długie włosy miał zebrane w kucyka, a na nosie spoczywały przeciwsłoneczne okrągłe okulary, w stylu Ozzego Osbourne, zdjął je i pokiwał na Petera. Wszyscy razem podeszliśmy do samochodu. A ja wpakowałam się z mamą na tylne siedzenia. Ojciec załadował walizki do bagażnika i zajął przednie miejsce.  Kierowca przekręcił kluczyki w stacyjce, coś zafurgotało i samochód ruszył w kierunku rozwścieczonych klaksonów. Taksówka zamaskowała się wśród innych ciemnych pojazdów, stanęła bezradnie za innymi w szeregu i w ciszy czekała na pokonanie kolejnych metrów korka. Kierowcy za szybami swoich drogich aut grozili sobie nawzajem, a na przejściach dla pieszych przemykali bezradni ludzie. Przyklejona do szyby jak małe dziecko, oglądałam z zachwytem wszystkie budowle, charakterystyczne czerwone budki telefoniczne i wysokie dwupiętrowe autobusy. Zawsze marzyłam, aby zobaczyć to wszystko na własne oczy, jednak szczęście ulotniło się, gdy tylko pomyślałam o tym, co zostawiłam w Nowym Orleanie. Spuściłam wzrok na swoje czarnobiałe trampki, zawiązane dziwacznym układem sznurówek i wyobraziłam sobie miny moich przyjaciółek. Wzięłam głęboki haust powietrza do ust i zacisnęłam mocno powieki, aby łzy nie rozlały się po policzkach. Nie chciałam wyjeżdżać z Londynu, ale też zostawać bez przyjaciół. Przeprowadzka wpędziła mnie w zakłopotanie i strach, bo oprócz rodziców nie miałam tutaj nikogo. Uwielbiałam imprezować, wychodzić na zakupy z Rose  i Alice, a teraz miałam robić to sama. Zanim zaklimatyzuje się i poznam inne równie fajne dziewczyny, minie sporo czasu.
   Kiedy taksówka znowu zatrzymała się w korku, spojrzałam  w okno.  Tym razem widok zatłoczonych ulic zniknął, a wielki obszar zapełniony był setkami kolorowych kropeczek, który udawał się w kilku kierunkach prowadzących do jednego z wielkich budynków. Kropeczki przemieszczały się zwinnie, chodź w wolnym tempie. Otwarłam szeroko oczy i uderzyłam czołem o szklaną szybę.
- Pięknie, wiedziałam, że ten cały wyjazd jest do bani – wymruczałam pod nosem.
- Mówiłaś coś skarbie? – odezwał się beznamiętny głos matki.
- Yh – zmrużyłam oczy – jest wszystko w porządku – wybełkotałam zaciskając zęby.
Podniosłam się z nad szyby, przetarłam czoło w miejscu, którym zderzyłam się z nią i przeniosłam wzrok wlepiając go w siedzenie Petera.
- Ojcze – dobiegł poważny, stonowany głos z moich ust – czy załatwiałeś może już coś ze szkołą? – zapytałam z przerażeniem.
- Owszem Emm, wszystko jest już załatwione – z przedniego siedzenia wydobyło się pewne i zadowolone zdanie z ust ojca – od przyszłego tygodnia zaczynasz się uczyć w collage – odwrócił się do mnie  i wyszczerzył zęby.
- Wspaniale – niemal wybełkotałam to słowo, otwarłam jeszcze szerzej oczy, kiedy dotarły do mnie słowa Petera. Przeniosłam wzrok na obraz za oknem – Jeszcze nie jestem tutaj cały dzień, a mam dość tego miasta –dodałam w myślach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz