~~
W Sali odbioru spędziliśmy niecałe 5 minut, szybko pozbieraliśmy swoje
bagaże i ruszyliśmy grupką do wyjścia. Przed lotniskiem panowało zamieszanie,
klaksony samochodów zniecierpliwionych kierowców rozlegały się po ulicach. Pod
krawężnik podjechała czarna jak smoła taksówka, wysiadł z niej wysoki i
szczupły mężczyzna, ubrany w granatowo - czerwony golf i niebieskie spodnie, ciemne
długie włosy miał zebrane w kucyka, a na nosie spoczywały
przeciwsłoneczne okrągłe okulary, w stylu Ozzego Osbourne, zdjął je i pokiwał
na Petera. Wszyscy razem podeszliśmy do samochodu. A ja wpakowałam się z mamą
na tylne siedzenia. Ojciec załadował walizki do bagażnika i zajął przednie
miejsce. Kierowca przekręcił kluczyki w
stacyjce, coś zafurgotało i
samochód ruszył w kierunku rozwścieczonych klaksonów. Taksówka zamaskowała się
wśród innych ciemnych pojazdów, stanęła bezradnie za innymi w szeregu i w ciszy
czekała na pokonanie kolejnych metrów korka. Kierowcy za szybami swoich drogich
aut grozili sobie nawzajem, a na przejściach dla pieszych przemykali bezradni
ludzie. Przyklejona do szyby jak małe dziecko, oglądałam z zachwytem wszystkie
budowle, charakterystyczne czerwone budki telefoniczne i wysokie dwupiętrowe
autobusy. Zawsze marzyłam, aby zobaczyć to wszystko na własne oczy, jednak
szczęście ulotniło się, gdy tylko pomyślałam o tym, co zostawiłam w Nowym
Orleanie. Spuściłam wzrok na swoje czarnobiałe trampki, zawiązane dziwacznym
układem sznurówek i wyobraziłam sobie miny moich
przyjaciółek. Wzięłam głęboki haust powietrza do ust i zacisnęłam mocno
powieki, aby łzy nie rozlały się po policzkach. Nie chciałam wyjeżdżać z
Londynu, ale też zostawać bez przyjaciół. Przeprowadzka wpędziła mnie w zakłopotanie i strach,
bo oprócz rodziców nie miałam tutaj nikogo. Uwielbiałam imprezować, wychodzić
na zakupy z Rose i
Alice, a teraz miałam robić to sama. Zanim zaklimatyzuje się i poznam inne równie
fajne dziewczyny, minie sporo czasu.
Kiedy taksówka znowu zatrzymała się w korku, spojrzałam w okno. Tym razem widok zatłoczonych ulic zniknął, a
wielki obszar zapełniony był setkami kolorowych kropeczek, który udawał się w
kilku kierunkach prowadzących do jednego z wielkich budynków. Kropeczki
przemieszczały się zwinnie, chodź w wolnym tempie. Otwarłam szeroko oczy i
uderzyłam czołem o szklaną szybę.
- Pięknie, wiedziałam, że ten cały
wyjazd jest do bani – wymruczałam pod nosem.
- Mówiłaś coś skarbie? – odezwał się
beznamiętny głos matki.
- Yh – zmrużyłam oczy – jest wszystko w
porządku – wybełkotałam zaciskając zęby.
Podniosłam się z nad szyby, przetarłam
czoło w miejscu, którym zderzyłam się z nią i przeniosłam wzrok wlepiając go w
siedzenie Petera.
- Ojcze – dobiegł poważny, stonowany
głos z moich ust – czy załatwiałeś może już coś ze szkołą? – zapytałam z
przerażeniem.
- Owszem Emm, wszystko jest już
załatwione – z przedniego siedzenia wydobyło się pewne i zadowolone zdanie z
ust ojca – od przyszłego tygodnia zaczynasz się uczyć w collage – odwrócił się
do mnie i wyszczerzył zęby.
- Wspaniale – niemal wybełkotałam to
słowo, otwarłam jeszcze szerzej oczy, kiedy dotarły do mnie słowa Petera.
Przeniosłam wzrok na obraz za oknem – Jeszcze nie jestem tutaj cały dzień, a mam dość tego miasta –dodałam
w myślach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz