~~
Czarna taksówka odrzuciła pasażerów do
tyłu i ruszyła z miejsca ku przodowi, kątem oka spojrzałam jeszcze na budynek
następnie demonstracyjnie przewróciłam oczyma i zsunęłam się lekko z fotela.
Wyciągnęłam z kieszeni mały telefonik i zerknęłam na jego ciemny ekran.
Kierowca wrzucił parę biegów po kolei i spojrzał w lusterka. Powoli zbliżał się
do zakorkowanego skrzyżowania jednak na chwilę zatrzymał się, aby przepuścić
sznur samochodów poczym skręcił w małą, lecz bogatą uliczkę. Taksówka poruszała
się teraz szybciej. Zostawiła za sobą gwar i piszczące samochody. Na poboczu
stały ekskluzywne pojazdy o różnorodnych nieskazitelnych kolorach. Uliczka
składająca się z zadbanych, potężnych i starych kamienic dobiegła końca, jednak obok niej otwierała się całkiem inna
ulica. Trochę szersza i dłuższa, domki były przyklejone do siebie bokami,
tworząc bliźniaki syjamskie. Każda para posiadała kawałek swojego terenu odgrodzonego
stalowym płotem. Domki mimo swoich podobieństw różniły się kolorami i
zdobieniami. Kształt i wysokość miały jednak taką samą. Samochód z czasem
zaczął zwalniać aż w końcu zatrzymał się przed czarną furtką z metalowymi wyżłobieniami w
kształcie róż. Peter odwrócił się do tyłu i uśmiechnął szeroko.
- No… jesteśmy na miejscu kochane –
powiedział szczerząc zęby – Jak wam się podoba? – dodał nie chowając uśmiechu.
- Peter! Nie jestem w stanie nic
powiedzieć – ze szczupłej kobiety wydobył się radosny głos – Bardzo mi się
podoba! – uśmiechnęła się do męża.
- A Tobie słonko? – mężczyzna zwrócił
się do mnie.
- Taa… bardzo – wydając z siebie
pozbawione entuzjazmu słowa skrzyżowałam ręce na piersiach i wydęłam śmiesznie
wargi.
Peter spojrzał na mnie z politowaniem i
wysiadł z samochodu, aby wyjąć bagaże. Matka uniosła swoją chudą dłoń i
położyła ją na moim ramieniu. Kobieta spojrzała mi w oczy, wyrażały one chłodną
obojętność. Odepchnęłam jej dłoń i pociągnęłam za klamkę. Wysiadłam z pojazdu i
podeszłam w stronę bagaży, aby odszukać swoje pakunki. Matka wyszła zaraz za
mną ocierając mokre policzki wierzchem dłoni.
Podeszła w zamyśleniu do Petera, uderzając szpilkami o chodnik. Zdążyłam
usiąść na murku, kiedy poczułam na sobie jej wzrok. Wstałam i otarłam niedbale
moją pupę z pisaku.
Ojciec podszedł do taksówkarza, zapłacił
za dojazd, złapał jedną
z cięższych walizek i jednym mocnym kopnięciem nogi otworzył furtkę. Przeszedł przez kostkę dzielącą trawnik od ganku domu, a zaraz za nim podążyła jego żona trzymając w ręku jedną średniej wielkości walizkę. Peter wszedł po schodach, przytrzymał jeden z bagaży i otworzył drzwi frontowe. Oboje zniknęli we wnętrzu budynku. Błądziłam wzrokiem po budowli w nadziei rozpoznania czegoś znajomego, lecz nowy dom ani trochę nie przypominał starego. Był murami wrośnięty w ziemię, z czerwonej cegły rósł aż w dwa piętra. Plastikowe okna, co jakiś czas przerywały niezwykłą kompozycję wyrzeźbionych kwiatów na rogach budynku. Na ostatnim piętrze, dachówki równo sterczały chroniąc budynek przed mokrym. Ciemny dach i cegła w kolorze zakrzepłej krwi doskonale odzwierciedlały wizerunek Londynu. Jesienny wiatr połaskotał mnie po policzkach, zaszeleścił w pręty furtki i zaprosił do środka. Odwróciłam się napięcie do samotnie stojących bagaży na brukowej kostce. Podeszłam i wzięłam dwie beżowe w brązowe koła walizki. Jedną zarzuciłam na ramię a drugą na kółkach pociągnęłam za sobą. Przekroczyłam furtkę i idąc parę metrów rozglądałam się nerwowo na boki. Zatrzymałam się przed schodkiem i spojrzałam w górę, aby jeszcze raz przeanalizować budynek. Zamknęłam oczy i „wtargnęłam” nieśmiało po schodach. Wciągając głęboko powietrze do płuc weszłam do środka.
z cięższych walizek i jednym mocnym kopnięciem nogi otworzył furtkę. Przeszedł przez kostkę dzielącą trawnik od ganku domu, a zaraz za nim podążyła jego żona trzymając w ręku jedną średniej wielkości walizkę. Peter wszedł po schodach, przytrzymał jeden z bagaży i otworzył drzwi frontowe. Oboje zniknęli we wnętrzu budynku. Błądziłam wzrokiem po budowli w nadziei rozpoznania czegoś znajomego, lecz nowy dom ani trochę nie przypominał starego. Był murami wrośnięty w ziemię, z czerwonej cegły rósł aż w dwa piętra. Plastikowe okna, co jakiś czas przerywały niezwykłą kompozycję wyrzeźbionych kwiatów na rogach budynku. Na ostatnim piętrze, dachówki równo sterczały chroniąc budynek przed mokrym. Ciemny dach i cegła w kolorze zakrzepłej krwi doskonale odzwierciedlały wizerunek Londynu. Jesienny wiatr połaskotał mnie po policzkach, zaszeleścił w pręty furtki i zaprosił do środka. Odwróciłam się napięcie do samotnie stojących bagaży na brukowej kostce. Podeszłam i wzięłam dwie beżowe w brązowe koła walizki. Jedną zarzuciłam na ramię a drugą na kółkach pociągnęłam za sobą. Przekroczyłam furtkę i idąc parę metrów rozglądałam się nerwowo na boki. Zatrzymałam się przed schodkiem i spojrzałam w górę, aby jeszcze raz przeanalizować budynek. Zamknęłam oczy i „wtargnęłam” nieśmiało po schodach. Wciągając głęboko powietrze do płuc weszłam do środka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz