niedziela, 14 października 2012

Rozdział 4


~~

Czarna taksówka odrzuciła pasażerów do tyłu i ruszyła z miejsca ku przodowi, kątem oka spojrzałam jeszcze na budynek następnie demonstracyjnie przewróciłam oczyma i zsunęłam się lekko z fotela. Wyciągnęłam z kieszeni mały telefonik i zerknęłam na jego ciemny ekran. Kierowca wrzucił parę biegów po kolei i spojrzał w lusterka. Powoli zbliżał się do zakorkowanego skrzyżowania jednak na chwilę zatrzymał się, aby przepuścić sznur samochodów poczym skręcił w małą, lecz bogatą uliczkę. Taksówka poruszała się teraz szybciej. Zostawiła za sobą gwar i piszczące samochody. Na poboczu stały ekskluzywne pojazdy o różnorodnych nieskazitelnych kolorach. Uliczka składająca się z zadbanych, potężnych i starych kamienic dobiegła końca, jednak obok niej otwierała się całkiem inna ulica. Trochę szersza i dłuższa, domki były przyklejone do siebie bokami, tworząc bliźniaki syjamskie. Każda para posiadała kawałek swojego terenu odgrodzonego stalowym płotem. Domki mimo swoich podobieństw różniły się kolorami i zdobieniami. Kształt i wysokość miały jednak taką samą. Samochód z czasem zaczął zwalniać aż w końcu zatrzymał się przed czarną furtką z metalowymi wyżłobieniami w kształcie róż. Peter odwrócił się do tyłu i uśmiechnął szeroko.
- No… jesteśmy na miejscu kochane – powiedział szczerząc zęby – Jak wam się podoba? – dodał nie chowając uśmiechu.
- Peter! Nie jestem w stanie nic powiedzieć – ze szczupłej kobiety wydobył się radosny głos – Bardzo mi się podoba! – uśmiechnęła się do męża.
- A Tobie słonko? – mężczyzna zwrócił się do mnie.
- Taa… bardzo – wydając z siebie pozbawione entuzjazmu słowa skrzyżowałam ręce na piersiach i wydęłam śmiesznie wargi.
Peter spojrzał na mnie z politowaniem i wysiadł z samochodu, aby wyjąć bagaże. Matka uniosła swoją chudą dłoń i położyła ją na moim ramieniu. Kobieta spojrzała mi w oczy, wyrażały one chłodną obojętność. Odepchnęłam jej dłoń i pociągnęłam za klamkę. Wysiadłam z pojazdu i podeszłam w stronę bagaży, aby odszukać swoje pakunki. Matka wyszła zaraz za mną ocierając mokre policzki wierzchem dłoni.  Podeszła w zamyśleniu do Petera, uderzając szpilkami o chodnik. Zdążyłam usiąść na murku, kiedy poczułam na sobie jej wzrok. Wstałam i otarłam niedbale moją pupę z pisaku.                                        
     Ojciec podszedł do taksówkarza, zapłacił za dojazd, złapał jedną
z cięższych walizek i jednym mocnym kopnięciem nogi otworzył furtkę.   Przeszedł przez kostkę dzielącą trawnik od ganku domu, a zaraz za nim podążyła jego żona trzymając w ręku jedną średniej wielkości walizkę. Peter wszedł po schodach, przytrzymał jeden z bagaży i otworzył drzwi frontowe. Oboje zniknęli we wnętrzu budynku. Błądziłam wzrokiem po budowli w nadziei rozpoznania czegoś znajomego, lecz nowy dom ani trochę nie przypominał starego. Był murami wrośnięty w ziemię, z czerwonej cegły rósł aż w dwa piętra. Plastikowe okna, co jakiś czas przerywały niezwykłą kompozycję wyrzeźbionych kwiatów na rogach budynku. Na ostatnim piętrze, dachówki równo sterczały chroniąc budynek przed mokrym. Ciemny dach i cegła w kolorze zakrzepłej krwi doskonale odzwierciedlały wizerunek Londynu.  Jesienny wiatr połaskotał mnie po policzkach, zaszeleścił w pręty furtki i zaprosił do środka. Odwróciłam się napięcie do samotnie stojących bagaży na brukowej kostce. Podeszłam i wzięłam dwie beżowe w brązowe koła walizki. Jedną zarzuciłam na ramię a drugą na kółkach pociągnęłam za sobą. Przekroczyłam furtkę i idąc parę metrów rozglądałam się nerwowo na boki. Zatrzymałam się przed schodkiem i spojrzałam w górę, aby jeszcze raz przeanalizować budynek. Zamknęłam oczy i „wtargnęłam” nieśmiało po schodach. Wciągając głęboko powietrze do płuc weszłam do środka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz